Przygody Luśki cz. jedna z wielu

Zaczynamy publikację Przygód Luśki (w kolejności absolutnie przypadkowej).

Luśka w realu – psinka, która najpierw była wyproszonym prezentem gwiazdkowym, ale jak okazało się wkrótce stała niechcianym obowiązkiem, który wyrzucono do przydrożnego rowu. Potem była łapanka, psie schronisko, ucieczka, znów łapanka i w końcu adopcja. Dziś Luśka – radosny pupil kochającej rodziny.

Opowiedzieliśmy jej historię dzieciom, które namalowały psie przygody. Namalowane obrazki pokazaliśmy osadzonym AŚ w Hajnówce, a oni na podstawie rysunków napisali/opisali Luśkowe przygody (nie zawsze trafiając w to, co miał/miała na myśli autor/autorka rysunków).

Pewnego słonecznego dnia Luśka wygrzewała się przed budą. Miska stała wypełniona smakołykami po brzegi, lecz, o dziwo, Lusia jakoś nie miała apetytu. Wciągnęła głęboko powietrze i poczuła jakiś tajemniczy zapach. Z początku zapach niczego jej nie przypominał, ale było w nim coś dziwnego. Luśka wytężyła pamięć: „Kilka razy w życiu już to czułam – pomyślała, – ale co to jest?” Nie pachniał jak jedzenie, nie pachniał też jak człowiek, jednak coś jej przypominał, coś za czym tęskniła, coś czego jej brakowało…

Luśka nie zastanawiała się długo, zostawiła pełną miskę i podążyła za dziwnym zapachem.

Na początku trafiła do gęstego dębowego lasu. Delikatny wiatr grał na liściach przyjemną wiosenną melodię. Lusia weszła głębiej i przetarła oczy ze zdumienia. Pomiędzy grubymi konarami dębów rosły wielkie grzyby. „Chyba trochę za wcześnie na takie okazy”, – powiedziała psinka sama do siebie. Grzyby były niezwykłych rozmiarów, same kapelusze można było pomylić ze średnich rozmiarów parasolkami. „Puszcza Białowieska jest nieodgadniona,” – westchnęła Luśka i pędem wróciła po wielki kosz. Kosz okazał się jednak zbyt mały na puszczańskie okazy. Luśka przytaszczyła więc sporą taczkę, którą naładowała do pełna największymi grzybami jakie dotychczas widziała.

Po udanym grzybobraniu ponownie rozciągnęła swe psie ciało przed budą na słoneczku. Chciała uciąć sobie drzemkę, jednak i tym razem poczuła ten zadziwiający zapach, który nie pozwolił jej nawet zmrużyć oka.

„Sprawdzę co to może być”, – postanowiła Lusia i podążyła za tajemniczym zapachem.

Tym razem węch poprowadził ją obok dębowego lasu w jeszcze bardziej gęstą knieję. Z trudem przedarła się przez gąszcz drzew i krzewów, a jej oczom ukazała się piękna leśna polana z błękitnym oczkiem wodnym, w którym odbijały się białe obłoczki. Lusia podeszła do brzegu i znów przetarła oczy za zdumienia. W czystej jak kryształ wodzie dostrzegła setki najróżniejszych ryb. Były tam zarówno sztuki małe – płotki i uklejki jak też olbrzymie szczupaki, sumy i okonie. Ryby wcale nie bały się Lusi, zaciekawione podpływały do brzegu obserwując przybyszkę. Ciekawski Karp wychylił łebek nad powierzchnię wody i łypnął do niej wielkim okiem. Lusia ostrzegawczo szczęknęła i uderzyła łapą w lustro wody. W tym momencie setki rybek zaczęły wyskakiwać z wody i tworzyć niesamowite figury. Lusia patrzyła jak zaczarowana na spektakl białowieskich rybek. „Szkoda, że nie wzięłam kamery, – pomyślała. – Mogłabym pokazać to dzieciom, inaczej nikt mi nie uwierzy”

Tymczasem rybki tańczyły nad wodą, skacząc i z powrotem nurkując w błękitnej toni. Nagle wszystko ucichło jak mieczem uciął. Lusia ponownie szczęknęła, jednak nic się nie wydarzyło. „Hm – pomyślała, – jak się to włącza?” Powoli przypomniała sobie, co zrobiła wcześniej, aby rozpoczął się spektakl. „Już wiem! Nie tylko szczęknęłam, ale jeszcze uderzyłam łapą o wodę”. Powtórzyła więc dokładnie poprzednie czynności – zaszczekała i uderzyła łapą. Na efekty nie trzeba było czekać zbyt długo – rybki ponownie rozpoczęły przedstawienie. Luśka jeszcze pięć razy obejrzała spektakl. Za każdym razem ryby pokazywały całkiem nowe figury. W końcu psina poczuła się głodna i popędziła do domu.

Po jedzeniu Lusia kategorycznie postanowiła się zdrzemnąć. Położyła się nosem w stronę słońca i już prawie zasnęła, gdy znów do jej nozdrzy doszedł ów tajemniczy zapach. Może mniej intensywny niż za drugim razem, na pewno słabszy niż przed grzybobraniem, ale i tak wiedziała, że już nie zaśnie.

Za trzecim razem zapach poprowadził Lusię znacznie dalej, na drugi skraj Puszczy, dokładnie pod dolinę świerków. „Hm, znam dobrze to miejsce, przecież to tutaj ukryliśmy leśną rakietę kosmiczną! Skoro tak daleko zaszłam, to może się przelecę?” Jak pomyślała, tak zrobiła. Odpaliła silniki i wystartowała w przestworza. Stery ustawiła w kierunku planety gdzie odnalazła swoją gwiazdkę z nieba. Po wylądowaniu odbyła kosmiczny spacer delektując się pięknym widokiem mrugających gwiazd. Luśka wesoło szczekała, gwiazdki mrugały do psinki i delikatnie drżały. Podleciała nawet mała kometa, aby zobaczyć kto z Ziemian odwiedził ich planetę. W końcu Lusia pomachała łapą do gwiazdek i wróciła na Ziemię.

Kiedy opuściła Puszczę słońce powoli zachodziło. Tym razem zanim doszła do budy była już całkiem senna. Wyjadła wszystko i wylizała miskę do czysta. Weszła do ciepłej budy i zwyczajowo zakręciła dwa kółka zanim ułożyła się do snu.

Wystawiła nos na zewnątrz, jednak tym razem tajemniczego zapachu nie poczuła. Zaczęła się zastanawiać, co w ogóle ów zapach znaczył? Nie był przecież jednolity. Raz zaprowadził ją na grzyby, raz na ryby, a w końcu na kosmiczną eskapadę. Mimo, że Luśka była senna, przeszukiwała zakątki pamięci by odnaleźć znaczenie zapachu. Na niebie błysnęła pierwsza gwiazdka, potem druga, a za nią całe niebo zaroiło się od gwiazd. Gdy wyodrębnił się kształt Księżyca Luśkę olśniło – już wiedziała co oznaczał ten zapach i z czym się kojarzył: był to zapach przygody, zapach, który nie pozwolił jej na trwonienie dnia na drzemki, gdy tyle ciekawych i pięknych rzeczy kryje świat. Wystarczy ruszyć się z domu…

© Fundacja ONI – TO MY

Projekt „Pies – nie zabawka” współfinansowany przez Urząd Miasta Hajnówka